czwartek, 23 listopada 2017

łzawa historia dojrzałej kobiety.

wschodzące słońce parę minut po szóstej, wbiło mi w tyłek zastrzyk z napisem "euforia."
po kilkudziesięciu dniach panowania skończył się armagedon pogodowy.
uff.
rozgościłam się z kawą w łazience, w celu namalowania sobie twarzy.
oczyszczanie: szarym mydłem. *
tonizowanie: cieczą DIY. *
nawilżanie: olejem z nasion dzikiej róży.*
wygrzebałam resztki podkładu z rozciętego pudełeczka.
(podkład ulubiony. od lat ten sam.)
wlałam kroplę coca-coli do tubki tuszu, by jeszcze ten jeden raz wyciągnąć rzęsy.
(tusz ulubiony. od lat ten sam.)
odrobina różu na policzki. nowiuśki zatem bez zbędnych wygibasów.
(róż ulubiony. od lat ten sam.)
wazelina na usta.
tadam!
żadnej bazy. żadnego rozświetlacza. żadnych cieni. żadnej kredki. żadnych bronzerów. żadnych płynów micelarnych. toników. kremów za kilka stów.
żadnych w/w nie posiadam.

kosmetyczka wielkości naparstka. tego z Portugalii.
nie ma się co rozwodzić i szukać minusów. nie znalazłam.




* inspiracja od Kasi Bem, Happy Uroda
*
inspiracja przynosząca efekty(!!!) masowanie twarzy jest takie przyjemne.
*
żadna ze mnie blogerka urodowa/modowa.
* niezmiennie podziwiam kobiety, które mają walizki kosmetyków... kobiety, które wiedzą co i w jakiej kolejności nałożyć...by błyszczeć: Ola K.
* wzięłam się za ręce i poszłam zrobić listę: podkład. tusz. ocet jabłkowy.

6 komentarzy: